sobota, 29 stycznia 2011

Nigdy nie jest za późno!

Kiedy ktoś mnie pyta co mi się podoba w Stanach i Amerykanach, to bez zastanowienia odpowiadam: "To, że ludzie tu nie boją się zmian, bez względu na wiek."

Europejczycy tradycyjnie starają się zawsze zorganizować swoje życie tak żeby się ono mniej więcej po czterdziestce "ustatkowało”, w USA mam wrażenie, że ambicją wielu jest coś wręcz przeciwnego. Na małej rodzinnej uroczystości u mojego przyjaciela miałem przyjemność poznać Margaret, jego babkę - lat 79 i jej męża Jacka - lat 81, byli małżeństwem od roku. Przy okazji spotkałem też ich bratanka, wuja mojego przyjaciela. Anthony przez ćwierć wieku był chemikiem, kilka lat temu poszedł na studia prawnicze, bo chciał spróbować czegoś nowego, w tym roku otworzył kancelarię. Początkowo myślałem, że to naprawdę jakaś niezwykła rodzina. Podobne historie powtarzały się jednak i wśród innych moich znajomych. Tu wiekowe małżeństwo wyjeżdżało w podróż dokoła świata, tam ktoś zaczynał się nagle uczyć się chińskiego, ówdzie pięćdziesięcioletni mąż żonie i ojciec dzieciom postawiał zostać ratownikiem medycznym, bo nie lubił pracy biurowej.

Poza ucieczkami od biurka, bywają też i powroty, na przykład do ławek. "Dwadzieścia dwa lata temu wyprosił mnie pan z sali, bo z koleżanką przeszkadzałyśmy w prowadzeniu zajęć. Wróciłam i obiecuję, że będę już grzeczna" - powiedziała w mojej obecności pewna studentka na pierwszym w tym semestrze wykładzie wybitnego historyka teorii politycznych.

Jeśli zaś mowa o studentach, to jednym z najciekawszych przypadków jest chyba Jam (to skrócona wersja jego imienia) - Amerykanin hinduskiego pochodzenia, z którym chodzę na kurs języka francuskiego. Ma on 75 lat, urodził się w Indiach jeszcze jako poddany Korony Brytyjskiej. W USA jest z przerwami od ponad 30 -tu lat. Pracował jako inżynier dla firm i ośrodków badawczych z całego świata. Jako emeryt był zatrudniony na pół etatu w uniwersyteckim laboratorium, ale się nudził, więc zaczął studiować psychologię - program licencjacki, od pierwszego roku; ostatnio zaczął drugi semestr! "Dlaczego psychologia?" - zapytałem go pewnego razu po zajęciach. "Poznałem wielu ludzi. Chciałbym teraz zrozumieć dlaczego są, jacy są."- odpowiedział prawie bez zastanowienia. "A co potem? Chcesz być psychologiem?" - nie wytrzymałem. "Nie wiem, nie planuję już na więcej niż rok do przodu. Na razie chcę tylko się uczyć, chcę wiedzieć dla samej wiedzy"- powiedział z błyskiem w oku. Ja zaś stwierdziłem wtedy, że Jam jest filozofem w dosłownym tego słowa znaczeniu.

Powątpiewam w polityczną rzetelność prezydenta Obamy i jak wielu Polaków jestem bardzo krytyczny wobec jego polityki zagranicznej. W jednym jednak się z obecnym prezydentem USA zgadzam. Podczas tegorocznego State of the Union Address Barack Obama stwierdził mianowicie: "That is what Americans have always done, for the lat 200 years, they have reinvented themselves." Być może brzmi to nieco idealistycznie, ale właśnie ta umiejętność "wymyślania się na nowo" pozwala mi na optymizm w ocenie perspektyw dla USA. Przypomina mi się tutaj też historia niejakiego Harlanda Davida Sandersa, lepiej znanego jako "Colonel Sanders" (patrz zdjęcie na początku posta). Jegomość ów w wieku 65 został zupełnym bankrutem, następnie zaś od podstaw stworzył pewną firmę franczyzującą recepturę na dania z kurczaka - firma ta nazywała się...KFC. Sanders jeszcze za swego życie zamienił ją w potężny, międzynarodowy koncern. A o tym czy to wyszło na zdrowie kosumentom kurczaków będzie już innym razem - za tydzień napiszę bowiem o tyciu i otyłości w USA.



środa, 5 stycznia 2011

Krówki, kryzys i geopolityka

Mówi się o lekkim ożywieniu na Wall Street. Ja sądzę jednak, że kryzys jeszcze trochę potrwa, zaś moim kamieniem probierczym są cukierki, a konkretniej polskie krówki.

Ale po kolei. Jeszcze niedawno czymś naturalnym było, że Polacy wyjeżdżający za chlebem do USA przysyłali do kraju dolary w tanich, zielonkawych kopertach. Koperty te zaś były nagminnie otwierane przez polskich listonoszy celem opędzlowania waluty. Sam jako pacholę dostawałem takie listy z dwudziestoma dolarami na urodziny, od świętej pamięci cioci Broni z New Jersey. Bywało w tych zamierzchłych czasach, że doręczycielowi nawet nie chciało się bawić otwieranie pod parą. List był zwyczajnie rozerwany, a potem "na chama" sklejony taśmą. Jakieś półtora miesiąca temu przydarzyła się natomiast przygoda wręcz odwrotna. Moja Przeukochana Żona wysłała mi mianowicie na imieniny kawałek ojczyzny, czyli paczkę z cukierkami. Paczka przyszła po ponad dwóch miesiącach z wyraźnymi śladami wielokrotnego otwierania i zamykania. Nie było to samo w sobie zbyt dziwne, deklaracja celna wypełniana na poczcie wprost poucza, że przesyłka do USA może być "oficjalnie otwarta." Pech zaś chciał, że krówki zostały nadane akurat w okresie, gdy w kilku innych paczkach odkryto bomby. Bardziej jednak zafrapował mnie to, że po konsultacji z moją żoną okazało się, iż co najmniej połowa krówek została zjedzona, o pardon.... przetestowana pirotechnicznie.

Bynajmniej nikomu nie żałuję. Na zdrowie! Zgadzam się jednak z tymi ekonomistami, którzy twierdzą, że trwałe ożywienie gospodarcze w USA może przynieść tylko nowy technologiczno-przemysłowy przełom na miarę powszechnej komputeryzacji. W gruncie rzeczy gdyby chodziło o starsze, bardziej skostniałe społeczeństwo i kraj o dłuższej historii powiedziałbym, że to chyba już koniec. USA to jednak geopolityczny młodziak, a o przykładach innowacyjności i witalności tego społeczeństwa napiszę więcej już niedługo.