niedziela, 29 sierpnia 2010

Aż poleje się ropa

„Cholerny rząd zmusza nas, żeby kupować drogą ropę z Bliskiego Wschodu, zamiast wiercić u nas” – skonstatował mój przyjaciel Walter, mieszkaniec stanu, który, jeśli wierzyć mediom, właśnie w wyniku wierceń został dotknięty największą katastrofą ekologiczną wszechczasów. Co ciekawe Walter nie jest  w swoich sądach odosobniony, TAK NAPRAWDĘ MYŚLI WIĘKSZOŚĆ! Amerykanie nie stali się w wyniku katastrofy  na platformie BP bardziej proekologiczni. Tania ropa to krew USA, kraj nie może bez niej żyć.  

Jeśli mi nie wierzycie, spójrzcie na oficjalne badania - przed katastrofą Deep Water Horizon (paltformy BP) około 67% Amerykanów popierała „off-shore drillings”, czyli wiercenie w poszukiwaniu ropy w Zatoce Meksykańskiej. Poparcie dla tych wierceń spadło po katastrofie do 54%, to jednak nadal ponad połowa społeczeństwa! I to połowa, która ma kolejny powód, by nie lubić Baracka Obamy, zawiesił on bowiem wydawanie pozwoleń na wiercenia na okres nieokreślony.

Dlaczego tak się dzieje? Niełatwo to zrozumieć komuś mieszkającemu w Europie, ani nawet komuś mieszkającemu w Nowym Yorku, który ma dość dobrą sieć komunikacyjną. W dużych miastach na starym kontynencie  wszędzie można dojechać komunikacją miejską, a w małych wszędzie dojść piechotą. Większość obszarów Stanów w porównaniu z Europą ma jednak  o ponad połowę mniejszą gęstość zaludnienia. Poza tym urodzeni indywidualiści nie lubią środków masowego transportu, a skoro ich nie lubią, to często tych środków po prostu nie ma. W efekcie benzyna to pozycja w cotygodniowym budżecie znacznie ważniejsza od samego jedzenia. Bez taniej benzyny w większości południowych i zachodnich stanów dzieci nie pójdą do szkoły, a rodzice nie dotrą do pracy, ani nawet nie zrobią zakupów.  Przeciętna rodzina ma co najmniej dwa samochody i nie są to bynajmniej małolitrażowe pojazdy. Nic dziwnego, skoro używane auto można dostać już za 1000 $ a paliwo jest o ponad połowę tańsze niż w Polsce (litr benzyny kosztuje około 60 groszy!).

Baton Rouge czy Houston to zaś z europejskiego punktu widzenia „miasta” tylko z nazwy; można mieszkać  w geograficznym środku takiej „metropolii” i mieć 10 kilometrów do najbliższego spożywczego.  Podobnie rzecz ma się z komunikacją między większymi ośrodkami. Można co najwyżej jechać Greyhoundem (autokar) albo lecieć paliwożernym Boeingiem. Kolej pasażerska praktycznie już nie istnieje, a wielkie Union Stations (stacje kolejowe) wznoszone w latach 30-tych teraz często służą za hotele, tak jak przypominająca średniowieczne zamczysko Union w Nashville.

Komunikacja miejska oczywiście jest podstawiana w miasteczkach uniwersyteckich na potrzeby co biedniejszych studentów. Przez moje osiedle akademickie co 20 minut przejeżdża autobus. Dokładnego rozkładu na przystanku jednak brak, można natomiast za pomocną GPS i najnowszej generacji komórek zlokalizować aktualne położenie autobusu i obliczyć czas pozostały do przybycia pojazdu.  Przypomina mi to słynny dowcip o tym, jak Amerykanie swego czasu wydali miliony dolarów by skonstruować długopis, który działałby w stanie nieważkości gdy tymczasem rosyjscy astronauci używali ołówków.

Wracając do tematu, Walterowi, powiedziałem, że naturalnie nie da się z dnia na dzień wysłać Amerykanów na ropną odwykówkę. Najlepiej by jednak było gdyby równolegle z poszukiwaniem nowych złóż zmieniać pewne przyzwyczajenia. Ja na przykład na moim rowerku marki „Road Master” do Nowego Orleanu (130 km od Baton Rouge) raczej nie dojadę, ale za to rano, kiedy samochody wykładowców i studentów tkwią w  kilometrowych korkach, na uczelnię docieram znacznie szybciej niż zmotoryzowani koledzy, a nawet szybciej niż bezrozkładowy autobus.

2 komentarze:

  1. Super!! Bardzo się cieszę, że będzie można poczytać Twoje relacje z USA. Szczególnie, że bardzo ciekawie opisujesz swoje wrażenia! Z niecierpliwością oczekuję kolejnych wpisów, Michale :)) Pozdrowienia z Warszawy!

    OdpowiedzUsuń
  2. wypada mi się tylko podpisać pod komentarzem przedmówcy, pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń