sobota, 28 sierpnia 2010

Tygrys! Tygrys! Tygrys!

Trudno jednym słowem wyjaśnić, czym dla amerykańskich uczelni jest football. Najprościej powiedzieć, że jest to rodzaj religii. Mój znajmy mówi, że jest z nim trochę jak z katolicyzmem w polskich szkołach.

Nie zgadzam się, football w Stanach jest czymś znacznie poważniejszym. W Baton Rouge, gdzie mieści się moja uczelnia - Louisiana State University, losami uniwersyteckiej drużyny żyje nie tylko cały kampus, ale i całe miasto oraz pół stanu. Regionalna telewizja ma specjalny blok programowy poświęcony „LSU Tigers”, czyli „Tygrysom LSU”, zaś oficjalna nazwa skąpiutkiego systemu komunikacji miejskiej w Baton Rouge to „Cats”, czyli „Kociaki”. Fioletowe barwy „Tygrysów” to najczęściej spotykana barwa na wszelkiego typu ubiorach sportowych. Ale to jeszcze nic w porównaniu z samym kampusem – który przypomnijmy jest 30-tysięcznym miastem w mieście. Tutaj, na samej uczelni, wszystko po prostu musi mieć tygrysa w logo i nazwie.


I tak, nie ma legitymacji studenckiej tylko „Tiger Card”, nie ma talonów obiadowych tylko są „Tiger Points” lub względnie „Tiger Cash”. Nie ma też komputerowego sytemu rejestracji, jest za to system „Paws” czyli „Łapy” i na dokładkę „Tiger Trails” czyli wewnętrzna, autobusowa komunikacja kampusowa. Poza tym jest też oczywiście „Tiger Stadium”, „Tiger Plaza”, „Tiger Shop”, „Tiger Lady Shop”, a nawet akademik „Tiger Towers”. Drapieżny kot szczerzy się też ze ścian największej auli i wszelkich możliwych folderów. No i najważniejsze jest też sam tygrys w postaci brązowego pomnika oraz żywej maskotki, czyli Mike'a, bodajże, VI. Młody pokaźnych rozmiarów samiec to urodzona w niewoli mieszanka syberyjsko-bengalska, wygląda więc okazale jak sybirak i zarazem dzielnie znosił tutejszy subtropikalny klimat. Mieszka sobie ten stwór kilkadziesiąt metrów od stadionu na rozległym wybiegu ufundowanym przez sympatyków drużyny. Ma tam przeszklony basen, grotę, wodospadzik i dużo naturalnej roślinności. Mecze i gwar tygrysom najwyraźniej aż tak bardzo nie przeszkadzają, czterech poprzedników Mike'a VI osiągnęło bowiem we względnym zdrowiu wiek ponad dwukrotnie przekraczający normalną długość życia tygrysa.

Kiedy pierwszy raz wybierałem się do Mike's, powiedziałem znajomej, że moją filigranową kotkę Tusię zostawiłem w Warszawie, a ponieważ w Stanach wszystko jest większe, toteż jako student LSU i kotka mam teraz większego. Ludzie z wydziału weterynarii twierdzą, że w sumie Mike VI powinien wkrótce przekroczyć pół tony, to grubo ponad sto takich Tuś. Podobno jego widok działa pobudzająco na członków drużyny footballowej, którzy przed każdym treningiem muszą przebiegać koło wybiegu. Mike ma też za zadanie odstraszać rywali, tradycja nakazuje bowiem, żeby przed meczem na stadionie LSU specjalnie przygotowaną klatkę z tygrysem postawić przy wejściu do szatni przeciwnej drużyny.


Taaak, fooball na uniwersytetach w USA jest wielki i dochodowy. Nawet zawodnicy są wielcy, ich ochraniacze jak zbroje greckich hoplitów i rzymskich setników mają nie tylko chronić, ale i wyolbrzymiać kształty muskułów. Ogólnie w footballu jest coś klasycystycznego, by nie powiedzieć imperialnego. Jest to brutalny i w gruncie rzeczy paramilitarny sport, w którym nie ma miejsca na sterylną zręczność bez brudzenia sobie rąk. Soccer, czyli nasza piłka nożna, to na tym tle z jednej strony rozrywka liberalnych elit, które nie chcą już walczyć, z drugiej sport biedaków, których nie stać na zbroje (patrz: ochraniacze). W Stanach football nie bez przyczyny uważa się za sport ludowy i łatwy sposób na awans społeczny dla niedouczonych, ale zdeterminowanych prowincjuszy, którzy normalnie nie mogliby sobie pozwolić na czesne uniwersyteckie. Europejski soccer to zaś w Luizjanie coś w rodzaju tenisa, gra dla już urządzonej wyższej klasy średniej, która nie chce by jej dzieci się brudziły i nabijały sobie guzy. To stąd wzięło się pół pogardliwe określenie niepracujących, ale wykształconych kobiet, które odwożą swoich synków na treningi - soccer moms. Chłopcy grający w football przecież na trening przyjeżdżają sami, ewentualnie, co młodszych odwożą ojcowie lub starsi bracia, to w końcu męska sprawa. Football jest naładowany testosteronem, to uosobienie american dream, awansu po stoczeniu morderczej walki z wrogiem.

2 komentarze:

  1. Ciekawe, czego symbolem jest polska piłka nożna ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A " Lech " Poznań zremisował i to jest sukces ! Pozdrawiamy!

    OdpowiedzUsuń