środa, 6 lipca 2011

LEMINGI

Po dłuższej przerwie oddanym czytelnikom serwuję malutką formę fikcyjną.

Podczas kryzysu człowiek często nie z własnej winy dysponuje nadmiarem wolnego czasu. Ja kiedyś postanowiłem ten czas spożytkować dla dobra, że tak powiem, ludzkości. Kierowałem się przy tym radą poczytnej gazety, na łamach której pewna zagraniczna ekolożka retorycznie zapytywała, ile kobiet wzrusza się efektem cieplarnianym zamiast wciąż myśleć o mężczyznach i dzieciach? Nie jestem niestety kobietą, postanowiłem jednak pochylić się nad losem naszej planety. Kiedy więc pewna dziewczyna wręczyła mi ulotkę z czerwonym napisem "Klub Ekologiczny Leming- mityngi w każdy czwartek o 17.00", nie zastanawiałem się długo. Spotkania odbywały się w starej kamienicy w pobliżu przepływającej przez nasze miasto rzeki. Przytulne niegdyś mieszczańskie wnętrze po wyburzeniu ścianek działowych przerobione zostało na salę z kilkudziesięcioma krzesełkami, rzutnikiem i wielką białą tablicą. Ściany tego przybytku zdobiły zaś zdjęcia rozmaitych zwierząt, w tym często i gęsto sympatycznych gryzoni z dalekiej północy - czyli lemingów właśnie. Pierwsza seria spotkań przebiegała dość standardowo. Rozdawano nam ulotki, wręczano petycje do rozmaitych głów państw, które mieliśmy podpisywać, a potem częstowano ekologicznymi ciasteczkami owsianymi i zieloną herbatą. Przede wszystkim jednak nasz stały prelegent imieniem Rafał bombardował nas rozmaitymi danymi liczbowymi. I tak tonęliśmy w tonach śmieci, które każdy człowiek co roku produkuje, hektolitrach zmarnowanej wody, tysiącach metrów sześciennych trujących gazów i tak dalej, i tak dalej. Po mniej więcej trzech tygodniach takiej indoktrynacji i ponawiających się pytaniach ze strony widowni Rafał zapowiedział, że na następnym spotkaniu wyjaśni nam pochodzenie nazwy klubu.

-Leming to bohaterskie stworzenie - zaczął a w małej szparce pomiędzy gęstą brodą i nieuczesaną czupryną zapaliły się iskierki - kiedy ich populacja wzrasta nadmiernie, kiedy zaczyna brakować pokarmu zaś drapieżniki i choroby nie mogą już kontrolować liczby osobników, one same biorą sprawy w swoje łapki. Dla dobra matki natury odchodzą. Masowo wbiegają do morza, nie próbują nawet pływać. Myślę, że po ostatnich wykładach państwo już sobie zdają sprawę, że ludzkości nie może pomóc ani żadna segregacja śmieci, ani nawet ogniwa fotowoltaniczne. Krótko mówiąc pozostaje nam wziąć przykład z lemingów- tu zrobił krok w bok odsłaniając tym samym jakiś pokryty płachtą kształt, który stał za nim. Następnie zamaszystym ruchem zerwał płachtę. Znajdowała się pod nią sporych pomalowana na złoto figura przedstawiająca leminga. Zwierzątko stało na tylnych łapkach unosiło główkę do góry, a przednie kończyny rozkładało w geście błogosławieństwa, chcąc niejako objąć wszystkich zebranych. Kilka osób zaczęło bić brawo. Kilkoro innych wyszło, w tym ja.

Nie pojawiałem się więcej na spotkaniach klubu. Zastanawiałem się nawet, czy nie mam do czynienia z groźną sektą, o której należałoby donieść odpowiednim władzom. Po jakimś czasie uznałem jednak, iż byłem oto świadkiem kolejnego artystycznego happeningu, z jakich słynie nasze miasto. Szybko więc zapomniałem o całej sprawie, a wolny czas zacząłem spędzać w przyjemniejszym towarzystwie. Jednak pewnego razu późnym wieczorem przechodząc koło nabrzeża usłyszałem rozdzierający płacz. Szybko udało mi się zlokalizować jego źródło. Na brzegiem rzeki klęczał Rafał i zanosił się spazmatycznym szlochem.
- Nie przyszli - chlipał.
- Kto nie przyszedł?
- Nie przyszli, a dziś miało być "Święto Wielkiego Leminga" mieli uwolnić planetę od odpadów, których stali się producentami.
- Możesz przecież wskoczyć do wody sam - zaproponowałem zaczynając z wolna rozumieć co zaszło.
- Ja muszę nieść ludzkości oświecenie, przede mną jeszcze wiele pracy - odparł z godnością i uspokoił się nieco.

Być może wypity alkohol a być może wrodzona skłonność do empatii sprawiły, że zrobiło mi się wtedy Rafała bardzo żal. Rozebrałem się więc i śmiało wkroczyłem do wody. Kiedy sięgała mi już po pachy udałem, że porywa mnie nurt naszej sennej zwykle rzeki i zanurkowałem. W rzeczywistości jestem oczywiście wyśmienitym pływakiem, bez trudy dopłynąłem więc pod wodą do pobliskich szuwarów, skąd mogłem w spokoju obserwować jak mój dawny wykładowca tańczy na nabrzeży raz po raz wzywając imienia "Wielkiego Leminga”.

1 komentarz: